HELLAS WERONA – AC MILAN 0:1
Skromna wygrana podopiecznych Paulo Fonseki na Stadio Marcantonio Bentegodi. Jedynego gola w 56. minucie meczu zdobył Tijjani Reijnders.
Nigdy bym nie pomyślał, że to przyjdzie właśnie teraz – jesienią 2019. Byłem przekonany, że ten moment mamy już dawno za sobą, a teraz drobniutkimi kroczkami będziemy podążali do przodu. Nastawiałem się, że to posuwanie się naprzód może być naprawdę ślamazarne, ale nie zakładałem, że spotka nas to, co się właśnie dzieje. Opowiem wam trochę o moich uczuciach. A może macie tak samo?
Miłość kibica jest ślepa. Jedni się z tym zdaniem zgodzą, inni zanegują i powiedzą, że stawiają przede wszystkim na racjonalizm. Jeśli widzą, że z danej mąki chleba nie będzie, to nie wmawiają sobie, że już zaraz, już za momencik staną przed szansą zajadania się pysznym śniadaniem. Ja do tego grona fanów z pewnością nie należałem – przeciwnie, choćby nie wiem jak mało argumentów miał Milan, zawsze, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, wierzyłem, że tuż za rogiem czai się poprawa.
Walczyłem w tych meczach i przeżywałem je tak samo z każdym kolejnym trenerem. Montella tracił kontrolę nad drużyną, wymyślał jakieś idiotyczne decyzje personalne i brnął w ustawienie, które nie przynosiło absolutnie żadnego sukcesu. Ja co trzy dni wierzyłem, że już zaraz, już za momencik będzie lepiej. No bo przecież źle już było, to nawet tak ze zwykłej losowej przyzwoitości mogło by się zrównoważyć.
Nie równoważyło.
Przyszedł Gattuso. O, tutaj muszę zaznaczyć na wstępnie, że jestem wyznawcą jego zakonu. Co to była dla mnie za mentalna uczta! Co trzy dni, czy potem co tydzień czułem, że autentycznie jestem jednym z jego żołnierzy. Rino posyłał na boisko drużynę, ja się z nią w pełni utożsamiałem nawet mając świadomość, że nie ma tam żadnych bogów futbolu. Patrzyłem na niego, jak wyginał twarz w grymas, jak darł się, ustawiał, a kiedy trzeba to i uspokajał. Nawet jak szło beznadziejnie, to ja czułem, że to jest moja drużyna i ja walczę razem z nią – na stadionie, przed telewizorem, w podróży łapiąc jak najlepszy zasięg i zastanawiając się, co ujrzę na telefonie jak tylko odetnie się obraz.
Rino bardzo polaryzował kibiców Milanu i uważam to za naturalne. Zespół nie mógł się podobać zwłaszcza pod koniec jego pracy jeżeli chodzi o walory estetyczne. A przecież futbol ma przynosić przede wszystkim radość. I ja ludzi wychodzących z takiego założenia jak najbardziej rozumiem. Osobiście jednak – i myślę, że spora część z was również – czułem coś fajnego w tym, że po tych wszystkich nieudanych sezonach pod wodzą kolejnych klubów legend teraz wreszcie mamy szansę osiągnąć coś, do czego wypłakujemy oczy od lat.
Ja to czułem doskonale. Nawet jak nie wychodziło, nawet jak notowaliśmy jakąś słabą stylem porażkę, to ja na kolejny dzień byłem gotowy ponownie wydzierać się i w pełni utożsamiać z drużyną Gattuso. Z prostego powodu – miałem poczucie, że to moja drużyna. Tylko tyle i aż tyle. Moi ludzie, czasami gamoniowaci, czasami dobrzy, ale zawsze moi.
Jaki ja byłem nakręcony po tych zimowych zwycięstwach i wskoczeniu na podium… Ile razy ja wizualizowałem 26 maja 2019 roku… Jak bardzo byłem przekonany w duszy i w sercu, że wreszcie będzie można uronić łzę z radości a nie dlatego, że kolejny raz boleśnie odebrano Milanowi godność.
No i nadszedł ten dzień. Cóż, myślę, że gdyby napisać przeżycia wewnętrzne Milanistów oglądających mecz w Ferrarze i spoglądających na wyniki Sassuolo – Atalanta i Inter – Empoli, to wyszłaby z tego naprawdę niezła opowieść. Każdy zapewne stawiał na swój „plan logistyczny” tego wieczoru – trzy mecze naraz, może dwa, a może tylko Milan i pełna wiara?
Ja zadecydowałem, że obejrzę w akcji tylko nas, a na komputerze ustawię sobie FlashScore’a z powiadomieniami z Reggio Emilia i Mediolanu. Od razu muszę zaznaczyć, że ja w powodzenie tej misji naprawdę wierzyłem. To nie tak, że przed rozpoczęciem wieczoru awans do Ligi Mistrzów traktowałem jako miłą niespodziankę i radość, której po kwietniowym kryzysie się nie spodziewałem. Zupełnie nie.
Jedyna moja słabość w zeszłym sezonie to pod koniec przegranego meczu z Torino. Wtedy coś we mnie na moment pękło, myślałem, że już po nas. Ale otrząsnąłem się i wierzyłem dalej. A przed tym pieprzonym meczem ze SPAL to już w ogóle… Ja po prostu byłem święcie przekonany, że się uda.
I się zaczęło. Niejeden Milanista zapewne niekontrolowanie dygotał widząc, że w przerwie jesteśmy na podium Serie A. Jesteśmy na podium Serie A. Po tych wszystkich latach mieszkania w grotach i żywienia się padliną… 45 minut do końca sezonu i mamy nie tylko Ligę Mistrzów, ale i brązowy medal sezonu. Nawet teraz jak o tym pisze to ogarnia mnie tak przykre uczucie, takie przybijające myśli niespełnionego marzenia…
I choć SPAL doszło nas na 2:2 to byłem pod skórą jakoś dziwnie przekonany, że my swoją robotę i tak zrobimy. I zaraz zaczęło wszystko podążać we właściwym kierunku, Kessie wykorzystał karnego i nasze zadanie było wykonywane. W międzyczasie jednak te gole Interu i Atalanty wielki wulkan energii w postaci mojej osoby zamieniły w przybitką papkę, ale ciągle mamrotałem jakieś głupoty pod nosem i wierzyłem, że wszystko się odmienić.
PING.
„Oho… Po robocie, Inter na 2:0 i zamykam głowę pod poduszką”. Jak wyskoczył mi dźwięk z powiadomienia na FlashScore to największym z możliwych drżących ruchów ręki przesunąłem kursor myszy na odpowiednią zakładkę. Głęboki oddech, zamknięcie oczu, klik, otwarcie…
Inter – Empoli 1:1.
TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAK! Dzika radość. Jak po golu Romagnoliego w ostatniej minucie w Udine, jak po trafieniu Cutrone z Romą. Feta. Na kolana. Krzyki i niedowierzanie.
Jak zestawiam siebie z teraz z sobą z tamtej chwili… Piłka jest okrutna i często nie chcę jej znać. W tym momencie, 26 maja jakoś koło 22, coś we mnie pękło. Wiadomo, jak to wszystko się skończyło. Inter strzelił na 2:1, jego mecz trwał jeszcze po zakończeniu naszego. Nawet go nie włączałem, ale na FlashScore pozostałem do końca. Dopiero potem widziałem jakieś urywki, jak gracz Empoli w świetnej sytuacji trafia w słupek czy jak Handanović dokonuje cudów w bramce…
Od tej pory, w zasadzie przez całe lato, pod względem uczuć kibicowskich byłem totalnym wrakiem. Skumulowałem na coś niebotyczną energię. Wszystkie moje myśli miesiącami i tygodniami skupiały się na tym, że osiągniemy rzecz, której tak nam brakuje przez ogrom już sezonów. I nie dość, że się nie udało, to los zadrwił z nas jeszcze w tak bolesny sposób…
Ale życie idzie do przodu. Wiadomym było, że znowu czeka nas nowe rozdanie, pomysły nowego trenera, pewnie paru nowych zawodników… Ah shit, here we go again…
Coś zaczęło we mnie umierać. Nie miałem siły przeżywać tego wszystkiego tak bardzo, jak zawsze, na 300%, jak w poprzednich sezonach. A zwłaszcza jak w końcówce poprzedniego, kiedy było tak blisko… Tym niemniej kilka sparingów pod wodzą Giampaolo mi się podobało, zapewne jak wszystkim. Podświadomie wierzyłem, że może będzie z tego coś fajnego.
Ale po Udinese moje prozaiczne połatane serce pękło już zupełnie. Beznadziejny występ, potem mnóstwo kolejnych fatalnych meczów… Hellas? Najżałośniejsza wygrana odkąd kibicuję Milanowi. Inter? Złość, wkurzenie. Torino? Złość na spółkę ze smutkiem. Fiorentina? Smutek…
Kolejna wymiana trenera, kolejne nowe rozdanie… Stefano Pioli ma pełne prawo powiedzieć: „Ej, poczekajcie chwilę. Z tym Lecce drużyna pokazała się dużo ciekawiej niż we wcześniejszych meczach. Wynik się nie udał, ale chyba znalazłem sposób, żeby było trochę lepiej. Ale musicie mi dać popracować, bo ja tu jestem od tygodnia”.
No właśnie – on jest tu od tygodnia, my jesteśmy tu od sześciu lat. Sześciu lat, podczas których stale doznajemy porażek. Sześciu lat, podczas których z nas szydzą, a my mamy coraz mniej sił, by się bronić. Bo ten klub toczy patologia w każdym możliwym pionie – właścicielskim, dyrektorskim, sportowym i zapewne też wielu innych.
I najgorsze – nie czuję, aby ta drużyna była moja.
W pewien sposób doszedłem ze swoją pasją do ściany. Myślałem, że najgorsza beznadzieja już dawno za mną, za nami – końcówka pracy Montelli / początek Gattuso, druga połowa sezonu za Inzaghiego, „legendarny” ruch z Brocchim… A jednak dopiero teraz doszedłem do momentu, w którym naprawdę nie mam już siły wstać i walczyć, tylko macham ręką prosząc o zmianę. I wiedząc, że jej nie dostanę, bo nie jestem zawodnikiem, a jedynie chorym psychicznie.
Kiedy Lecce w doliczonym czasie strzeliło na 2:2, ja tylko gorzko zaśmiałem się pod nosem. Każdy ma swój sposób przeżywania emocji, ale ja na tę chwilę nie potrafię z siebie wykrzesać jakichś uczuć. Stałem się chłodny, zupełnie spokojny, jakbym wyszedł ze swojego ciała i głowy Milanisty. Wyczerpałem już całą gamę wkurzenia, smutku, pomysłów na radzenie sobie z sytuacją. Teraz mnie biją, a ja znudzonym wzrokiem zastanawiam się, czy zamierzają jeszcze długo, czy może się uspokoją.
Bo po tylu latach to już chyba tak nie rusza. Jak wlewasz w siebie codziennie hektolitry kawy to jasne, że z czasem ten napój po prostu przestanie cię ożywiać, a stanie się niewiele wnoszącą, ale konieczną do stosowania używką. Tak mam obecnie z Milanem, choć aż serce mnie boli, kiedy o tym piszę. Klub, który dał mi poznać mnóstwo ludzi, pozwolił też zbudować wiele ciekawych aspektów życia, teraz w moim sercu tylko jest bo jest. Jest, bo go nie wyrzucę – to niemożliwe. Ale po tym wszystkim nie jestem też zdolny zebrać się w sobie i reprezentować go z pasją. Czuję się kibicowsko obumarły.
To już wszystko było. Te porażki, próby wstawania z kolan, mniejsze i większe sukcesy… Najgorsze jest to, że gdybyśmy wygrali dajmy na to trzy najbliższe mecze – z Romą, ze SPAL i z Lazio – to ja nie wiem, czy bym odzyskał fason. Może tak, ale może nie. Przecież tak już było tysiąc razy w poprzednich latach. Kryzys, kryzys, dobra forma, a potem i tak zabraknie do celu przez ten kryzys.
Nie wiem jak sobie z tym poradzę, ale potrzebowałem się z tego wystrzelać wśród ludzi, którzy kochają ten klub tak samo jak ja. Co robić gdy jest miłość, ale na ukochaną w zasadzie nie da się patrzeć? Pewnie trwać. Ja trwać będę, ale gorzknieję z tygodnia na tydzień.
A zwłaszcza, gdy całą falę pasji kumuluję na coś, co nagle się odwraca i z pełnym impetem trafia mnie między oczy. A tak było w maju.
kibicuje od 13 roku życia czyli od wygranego meczu z barceloną w lm(dołkładniej to el schaarawy mnie przyciągnął do tego klubu bo był moim ulubionym gaczem w fifce xd).Możecie mi powiedzieć jakim prawem i co we mnie strzeliło ,że się zakochałem w tym klubie?(tak wiem że dla niektórych to magiczne słowo to przesada ale są też tacy co dobrze mnie rozumieją).
I własnie 2013 rok a jaki jest "mój" dorobek? godny paraolimpiady.Rozumiem starszych kibiców ,którzy doświadczyli jakiś osiągnięć np scudetto czy ligę mistrzów i ze łzami w oczach w tym momencie szczerze zazdroszczę wam tych wspomnień licząc ,że ten czas wkrótce nadejdzie też na mnie.
Czasami mam wrażenie ,że to przeze mnie milan radzi sobie jak sobie radzi bo jestem człowiekiem sercowo nieszczęśliwym i czasami wmawiam sobie ,że powinienem się odciąć dla dobra kibiców jak i .Z zewnątrz mówili mi ,że jestem dojrzały a ja naprawdę byłem złamany.
To tyle,tak samo jak autor tego tekstu poczułem potrzebę napisania tego co czuję,chociaż dalej wierze ,a ten remis pomimo ,że bolał to dał mi nadzieję ponieważ JA zobaczyłem ducha tej drużyny ale być może dlatego ,że nie poznałem prawdziwego.Z nadzieją czekam na mecz z Romą najwyżej jak przegramy to się zachmiele z żalu i znów będę czekał na "ten" moment.
Panie i Panowie, chcialbym prosić o jakiekolwiek porady, wskazowki, co ja l mam dalej robic.
Zostalem ze znajomym dyscyplinarnie zwolniony z pracy z powodu rzekomej kradzieży sprzętu. Dowodow zadnych nie ma procz tego, ze to niby na naszej zmianie sie stalo. Na to tez dowodow nie ma, ze to AKURAT na naszej zmianie. Sprzet, ktory zostal skradziony jest w takim pomieszczeniu pod kluczem, gdzie brygadzista zagląda w srody, kiedy jest dostawa owych rzeczy. Pomieszczenie jest umiejscowione z tylu firmy. Kamery sa, ale tylko na wjezdzie. Na dodatek nie ma opcji, zeby ktos wyniosl taki sprzet przodem - po pierwsze, kamery nic nie pokazaly, po drugie - przy wjezdzie znajduje sie zeliwna brama, która ma alarm. A po trzecie - przod, prawa i lewa strona sa zabezpieczone przez 4 metrowe ploty. Zostaje tyl dzialki, gdzie po prostu jest furtka, niski plot i same pola/lasy. Dorzuce fakt, ze do tego pomieszczenia ze sprzetem mozna sie tez dostac przez piwnice szefa (szef ma firme polaczona ze swoim domem).
Dowodów, ze to my - nie ma,
Dowodow, ze to na naszej zmianie - nie ma (moze to juz bylo skradzione wcześniej, ale skoro tylko raz w tygodniu przegladaja, to sie po czasie zczaili)?,
Kamera nic nie pokazala (sprawdzali caly tydzien, od dnia, w ktorym ostatni raz brygadzista sprawdzał w tym pomieszczeniu wszystkie sprzety).
Zostaje albo piwnica szefa, albo zlodzieje przyszli z owych pol i lasow, nie wiem. Mozliwe jest polaczenie jednego i drugiego. Zlodzieje weszli tyłem i jednocześnie dostali sie do szefa do domu (kamera lapie bramę, ale nie lapie drzwi wejściowych szefa).
Tak jak wspomniałem, skradziony sprzet jest wyceniany na 6 tysiecy złotych. Wylapalismy juz dyscyplinarke, oszczerstwa, oraz fakt, ze zapewne niedługo bedzie rozprawa sądowa.
Nie zrobilismy tego - ale to nie mniejest Was przekonywac. Dorzuce tylko fakt, ze halas byl po nocce na ktorej bylem z wtorku na srode. O 7 konczylismy prace, a chwilę pozniej owe posadzenie i oszczerstwa mialy mmiejsce. Oni naprawdę mysla, ze gdyby to pracownik na swojej zmianie ukradł, to siedzialby dalej w pracy?
Podsumowujac: nie ma dowodow ani, ze my to ukradlismy, kamera nic nir zlapala. Oni nie maja dowodow, ze to my (jedyny argument ich, ze to na naszej zmianie - ale na to tez nie ma dowodów). A ja i znajomy, procz tego, ze potwierdzamy wzajemnie, ze cala noc pracowaliśmy, tez dowodow nie mamy. Chora sytuacja, po prostu. Wiem, ze to brzmi jak z jakis "Trudnych spraw", ale niestety tak sie stało.
Mam dopiero 20 lat - co ja mam robic? Wiem, ze rozwiązanie jest proste, ale od dwoch dni moj mozg nie pracuje prawidlowo, jestem rozbity. Przepraszam moderatorow za taki post. Mam nadzieje, ze ktos mi pomoze/doradzi.
P.S - prosilbym jeszcze o brak smieszkowania z tej sytuacji. Niecałe dwa tygodnie temu powiesil sie moj ojciec. Jestem wrakiem czlowieka, z wloczniami w sercu. Jeszcze ten Milan... ;(
Sytuacja jest kiepska, jednak wyście się zawsze znajdzie.
Jednak jeżeli pracodawca Cie nie szanuje i oskarża bez dowodów, to widać że ta współpraca nie ma sensu.
Trzeba to odciąć, znaleźć inne zatrudnienie.
Tu pewnie skończy się sądem. Jeżeli nie ma w tym twojej winy, to dobre wyjście. Później poprzez sąd pracy będziesz mógł domagać się odszkodowania za bezpodstawne zwolnienie.
Powodzenia
„Kto, przed organem powołanym do ścigania lub orzekania w sprawach o przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie, wykroczenie skarbowe lub przewinienie dyscyplinarne, fałszywie oskarża inną osobę o popełnienie tych czynów zabronionych lub przewinienia dyscyplinarnego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Reasumując ja bym poinformował pracodawcę że albo udowodni swoje oskarżenia albo sam będzie oskrażony, poszukał bym też prawnika zajmującego się prawem pracy i poinformował bym państwową inspekcję pracy, poszukał bym pomocy w jakiejś fundacji lub w jakiejś organizacji zajmującej się prawami pracowników, generalnie zrobił bym taki raban i tyle hałasu w około tego oskarżyciela żeby nie miał juz wyjścia i musiał pokazać jakie ma dowody, poszedł bym też na policję i złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa poprzez: fałszywe, bezpodstawne oskarżenia.
U części adwokatów masz darmową poradę prawną, musisz znaleźć właściwego, jeżeli chcesz uniknąć dyscyplinarki w papierach lub domagać się zadośćuczynienia od pracodawcy.
Miasto moje a w nim:
Najpiękniejszy mój świat
Najpiękniejsze dni
Zostawiłem tam, kolorowe sny
Kiedyś zatrzymam czas
I na skrzydłach jak ptak
Będę leciał co sił
Tam, gdzie moje sny.
Milan ma ponad 100 lat, więc i ten kryzys przetrwamy. Forza Milan!
Wlasnie skonczylem ogladac mecz Romy z Moenchengladbach. Rzymianie sa do ogrania. Fatalnie graja od dluzszego czasu. My tez, ale moze jakis farfocel wpadnie. Co do meczu, to poziom Ekstraklasy + Roma wydymana z tym karnym w doliczonym czasie.
Choćby Milan nie zdobył już trofeum za mojego życia to i tak pozostanie nr 1. Choć oczywiście mam nadzieję że karta jeszcze się odmieni.
Po Milanie dużo oczekujemy przez przeszłość.
I zastanawiam się czy sa wogole kibice,którzy rozpoczęli tą drogę krzyżową po przynajmniej 2010 - jeśli tak to full respect!
Na pełną parę zacząłem kibicować ( nie ukrywam, jak przyszedł chińczyk z kasą) od tego momentu nie opuściłem żadnego meczu, ani dnia na tej stronce ;)
Ostatnio zaczelem zastanawiac sie dlaczego wogole obchodzi mnie 25 milionerow wpedzajacych mnie w depresje...
Ten jeden krótki, a zarazem niesamowicie trafny cytat w wręcz idealny sposób odzwierciedla w jakim położeniu aktualnie znajdują się moje uczucia do barw naszego klubu. Mimo tego, że z każdej strony jestem bombardowany przeszkodami w postaci słabego zarządu, niekompetentych trenerów czy piłkarzy, w których nie widzę woli walki i gry do upadłego, a z roku na rok jestem nokałtowny mówiąc eufemistycznie niezbyt satysfakcjonującymi wynikami sportowymi to mimo tego nadal jak ten głupiec wierzyłem i łudziłem się, że Milan znowu stanie na piedestale. Niestety z roku na rok, z tygodniu na tydzień, moja wiara zanikała, a w momencie, w którym przeczytałem tekst Cinasska zrozumiałem, że niestety jest mi bliżej do obojętności, niż miłości.
Zgodzę się natomiast co do tego, ze ten sezon jest w pewnym sensie przełomowy emocjonalnie... Po spotkaniach z Interem, Violą siedziałem przybity bez ruchu po bite 5-10 minut. To nie była zwyczajowa złość, która towarzyszyła przez lata. To były długie minuty bezradności, niemocy, smutku, powstrzymywania łez. powstrzymywanie wybuchu rozpaczy związanej z tym, że tak na prawdę nie widać nawet iskierki, która dawałaby dalszą nadzieję. Smutek był napędzany tym, że nic nie wskazywało na to, że faktycznie pewnego dnia się dźwigniemy, że faktycznie jest jakiś cel na końcu tej długiej wędrówki, który byłby w stanie wynagrodzić niepowodzenia. Bolało to, że wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że przegrywając 1:3 z Violą na San Siro zaliczyliśmy kolejny zwyczajny dzień w biurze i tak na prawdę nie jest to niespodzianka, ani na papierze, ani przez pryzmat przebiegu spotkania... Bolało mnie w tym sezonie najbardziej to, że jak w żadnym wcześniejszym, na prawdę nie tyle przypominamy ligowego średniaka, co w stu procentach takim jesteśmy. Wiem, że wielu komentujących potrafi równać z ziemią piłkarzy i trenerów po najdrobniejszej wpadce, ale ja zawsze starałem się widzieć i to co dobre i to co złe. W tym sezonie na prawdę przytłaczająca jest ilość spotkań lub ich fragmentów, kiedy na prawdę i obiektywnie trudno było wskazać jakikolwiek punkt zaczepienia...
Żeby jednak zakończyć ten wywód nie do końca pełną depresją... w pierwszym spotkaniu drużyny pod trenerem Piolim punkt zaczepienia i światełko w tunelu znów się pojawiły. Przed sezonem rozpisałem sobie nasz terminarz, dopisując ile punktów powinniśmy zdobyć jeśli wygramy wszystkie mecze, gdzie wygrać powinniśmy, zremisujemy wszystkie, gdzie na papierze powinniśmy zremisować i przegramy te, w których będziemy na porażkę skazani... Wyszło mi bodajże 79 punktów. Straciliśmy z nich w pierwszych ośmiu spotkaniach siedem, a na Ligę Mistrzów zakładam, ze 70 może wystarczyć... Margnies błędu pozostał skrajnie niewielki, ale jeszcze nie jest za późno żeby móc zacząć grać i nawet bez skrajnych wyników "ponad stan" powalczyć o top4... Ja od siebie daję chłopakom Pioliego jeszcze szansę i nadal wierzę, że ten sezon jeszcze nie został pogrzebany.
Co do ostatniej kolejki poprzedniego sezonu to oglądałem i Milan i Inter. Te niewykorzystane sytuacje Empoli to było uczucie jak po przyjmowaniu na główkę rozpędzonej cegły. Czasem wydaje mi się, że wszystko jest przeciwko nam. Niestety najgorsze, że przeciwko sobie jest również sam Milan.
Przeżyłem jako dzieciak miejsca w dolnej połowie tabeli, przeżyłem baty od Deportivo w LM i finał z Liverpoolem. Co gorszego może mnie spotkać? Nic. I spokojnie sobie będę czekał, aż się odbijemy od dna, bo Milan zawsze się odbijał.
A skąd możemy to wiedzieć? Kibice Leeds czy innych (niegdyś utytułowanych, czołowych) drużyn nie doczekali się swoich powrotów.
Coraz częściej nachodzi mnie myśl, że Milan już się nie pozbiera i będzie tylko dawną legendą, która już nie zajaśnieje historycznym blaskiem...
Dalej jest mi przykro, że Rino zbierał taki niesłuszny hejt, bo mając dramat kadrowy, szpital przez pół sezonu i klub z pożarem w środku i tak niemal skończył z sukcesem. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby posłuchano go w temacie bardziej doświadczonych graczy i dano mu taki materiał w ataku czy pomocy jaki jest teraz, to byśmy notowali tylko progres. A tak, to znów musimy się łudzić, że nowe otwarcie coś da i kiedyś tam zbierzemy tego owoce.
W ogóle, sprowadzanie niepowodzenia CAŁEJ drużyny do jednostki(piłkarza czy trenera) w kontekście Milanu jest idiotyczne. My wciąż na wielu szczeblach musimy się odrodzić.
Mimo wszystko, jestem pewny że wiatr historii znów zawieje w naszą stronę :) Prędzej czy później.
Che confusione,
sarà perchè tifiamo.
P.S. Mnie Milan Rino też podobał się najbardziej w tych trudnych latach. Mogli spokojnie dać chłopowi popracować jeszcze rok. Nic. Czasu nie cofniemy.